Jacek Orzeł – przedsiębiorca, inwestor, kreator projektów. Nie ma jeszcze 40 lat, ale doświadczeniem biznesowym mógłby obdzielić co najmniej kilka osób. Swoimi przeżyciami dzieli się z innymi, bo chce pokazać, że można sobie poradzić w niemal każdej sytuacji.
– Już w szkole podstawowej wiedziałem, że chcę pracować z ludźmi, wyznaczać cele i motywować zespoły do ich osiągania – mówi Jacek Orzeł. – Marzyłem, aby wspólnie z innymi realizować ambitne projekty.
Śmieje się, że przedsiębiorczość wyssał z mlekiem matki. Rodzice mieli własną firmę, a on pomagał i uczył się. Wymyślał biznesy, opisywał je i realizował. – Zaczynałem od sprzedaży balonów na festynach – wspomina. – Miałem umowę z firmą Salon Balon (istnieje do dzisiaj), od której brałem balony, a po festynie rozliczałem się z nimi i oddawałem te, które zostały.
Oczywiście, nie wszystkie pomysły małego Jacka udało się zrealizować… – Kiedyś wymyśliłem sobie kolejny biznes, mycie cystern, które przyjeżdżały do firmy mojego ojca – mówi J. Orzeł. – Poprosiłem tatę, aby porozmawiał z firmami, czy nie mógłbym myć ich aut. Interes jednak nie był do końca przemyślany. Gdy mieliśmy umyć pierwszą cysternę, stanęliśmy przed nią z wiaderkami i szczotkami, zobaczyliśmy jaka ona jest wieeeelka i… na tym skończył się ten biznes.
Wcześnie zainteresował się też giełdą.
– Pierwsze akcje na warszawskiej giełdzie kupiłem będąc w drugiej klasie szkoły podstawowej – mówi J. Orzeł. – Oczywiście nie mogłem sam założyć rachunku, dlatego przekonałem do tego mojego ojca. Poszliśmy do biura maklerskiego na Krakowskim Przedmieściu, ojciec założył rachunek, a ja kupowałem i sprzedawałem akcje. Bank Śląski Katowice to był wtedy hit. Giełda i rynek kapitałowy to do dziś moja wielka pasja.
W szkole średniej, był to początek ery Internetu, wymyślił z kolegą sprzedaż wiązanek przed 1 listopada. Można było zamówić telefonicznie wybraną na stronie internetowej wiązankę, którą przed dniem Wszystkich Świętych z kolegą miał dostarczyć pod wskazany adres. – Myśleliśmy, że ludzie zapracowani chętnie skorzystają z naszej ofert – mówi Jacek Orzeł. – Roznosiliśmy ulotki po zasobniejszych osiedlach. Jednak jedynymi klientkami, które zamówiły u nas wiązanki były nasze mamy. Pamiętam, że pół roku później ktoś znalazł naszą ofertę i chciał zamówić wiązankę, ale to była akcja jednorazowa.
W tym samym czasie Jacek wymyślił zbieranie zużytych opon. Pierwszą dużą umowę na odbiór opon zużytych podpisał z lubelskim PKS-em. – Dwa dni busem woziliśmy te opony – wspomina. – PKS zapłacił mi za ich wywiezienie, a później znalazłem odbiorcę, który je ode mnie kupił. To były pierwsze duże zarobione przeze mnie pieniądze. I wtedy doszedłem do wniosku, że skoro już umiem zarabiać to czas się ożenić.
W 2003 roku zmienia stan cywilny, ale też myśli o poważnym biznesie. – Wysłałem miesięcznie dziesiątki ciężarówek z oponami zużytymi do spalenia w cementowniach – wspomina. – Obsługiwaliśmy ponad 30 proc. rynku w Polsce. Mając 27 lat i łącząc potencjały z firmą rodziców w 2007 roku powołaliśmy do istnienia Orzeł S.A.. Spółka zajmowała się handlem oponami i zbiórką opon zużytych. Dla mnie to było coś wielkiego.
Spółka rośnie, dochodzi do 40 mln przychodu rocznie i zatrudnia blisko 100 pracowników w Grupie Kapitałowej. Jednak w 2012 roku, między innymi w związku z opóźnieniami w uruchomieniu zakładu produkcji granulatu gumowego, pojawiają się trudności. – Dochodzę do wniosku, że spółka nie poradzi sobie bez przejścia przez procedurę upadłości z możliwością zawarcia układu z wierzycielami – wspomina J. Orzeł.
W lutym 2014 roku chcąc ratować spółkę, J. Orzeł składa wniosek o upadłość z możliwością zawarcia układu. – Jeden z Dyrektorów Giełdy Papierów Wartościowych, Robert Kwiatkowski, przekonuje mnie, że problemów nie można ukrywać, a kryzys to normalna sytuacja w biznesie – dodaje. – Trzeba próbować go przezwyciężyć.
I chociaż w firmie nie działo się najlepiej, zawsze miał bezpieczną przystań.
– Nawet w tych najtrudniejszych chwilach mogłem liczyć na rodzinę – mówi Jacek Orzeł. – Zarówno żona Magda, jak i rodzice cały czas mnie wspierali.
Mimo dużych problemów linia produkcyjna spółki Orzeł S.A. nigdy nie stanęła. Firma zrezygnowała z handlu oponami. Ograniczyła zatrudnienie do 30 osób.
– Doświadczenie jakie zdobywałem w tym okresie jest bezcenne – mówi Jacek Orzeł. – Wiem jedno: jeśli macie problemy w biznesie, nie chowajcie głowy w piasek. Mój przykład pokazuje, że można sobie z trudnościami poradzić, potrzebny jest odpowiedni plan, jak wyjść z dołka. Jeśli masz problemy i nie wiesz, jak z tej sytuacji wybrnąć, mogę Ci pomóc. Bardzo chętnie wspieram innych, bo sam przeszedłem tę trudną drogę.
Po 16-miesięcznych negocjacjach, spółka Orzeł S.A. zawarła układ z wierzycielami i powoli wraca do normalnego życia gospodarczego. – Przekonałem wierzycieli, że lepiej, jak ja im oddam zaległe wierzytelności w dłuższym okresie czasu, niż ma to robić syndyk, który i tak nie odda mi wszystkiego, a jeszcze zamknie zakład – opowiada J. Orzeł. – Uwierzyli mi i dziś, z perspektywy czasy już wiedzą, że się opłacało. Spółka pracuje, zatrudnienie wzrosło do 60 osób. Pierwsze półrocze 2018 roku będzie najlepsze od wielu lat. Trzymam kciuki za Orzeł S.A. chociaż już beze mnie… Upadłość pokazała mi, że istnieje życie poza Spółką. Teraz czas na nowe wyzwania.
Swoimi doświadczeniami dzieli się między innymi ze studentami Politechniki Lubelskiej. – Chcę pokazać młodym ludziom, że muszą wiedzieć, czego chcą w przyszłości i do tego dążyć – mówi Jacek Orzeł.
Sam, po18 latach zakończył przygodę z oponami i postanowił zaangażować się w projekty z obszaru rynków kapitałowych, zarządzania a ostatnio również nieruchomości.
– Znaleźliśmy mieszkania, których nie udało się sprzedać developerowi, bo były nieustawne – mówi J. Orzeł. – Przebudowaliśmy je i teraz wynajmujemy je studentom. To pokazuje, że w każdej nieruchomości jest potencjał, tylko trzeba umieć go znaleźć. Każda taka trudna sprawa, jest dla mnie wyzwaniem. Zawsze kręciły mnie niestandardowe rozwiązania, dlatego mogą się do mnie zgłaszać ci, którzy mają problemy z nieruchomościami… Może ktoś od lat próbuje sprzedać dom, ale nie może znaleźć chętnych albo ma działkę pod Lublinem, która nie przynosi zysków… Chętnie poszukam rozwiązania takich problemów.
Marzeniem Jacka, a właściwie jego planem na najbliższe lata jest zbudowanie bazy nieruchomości pod wynajem. Kolejnym krokiem w tym obszarze są projekty deweloperskie.
– Zainteresował mnie projekt Mariusza Nenckarskiego przy ul. Plażowej 7 – opowiada J. Orzeł. – Był odpowiedzią na moje poszukiwania. W styczniu tego roku zawiązaliśmy spółkę i wspólnie realizujemy projekt budowy kilkunastu mieszkań w centrum Lublina.
Obiekt przy ul. Plażowej 7 to nowoczesny 4 kondygnacyjny budynek z windą i garażem podziemny. Znajdzie się w nim 16 mieszkań, głównie kawalerek o powierzchni od 25 metrów kwadratowych. To obiekt w pobliżu większości lubelskich uczelni i miasteczka akademickiego, dlatego oferta skierowana jest przede wszystkim do studentów i pracowników naukowych oraz inwestorów, którzy chcieliby wynajmować mieszkania żakom.
Jacek Orzeł mówi, że z perspektywy czasu, upadłość była dla niego błogosławieństwem. – Zdałem sobie sprawę, że moje dzieci rosną obok mnie, że nie mam czasu na swój rozwój duchowy – opowiada. – W trudnych chwilach uczyłem się zaufania do Boga.
Praca w dużej spółce pochłaniała sporo czasu, którego zabrakło na życie duchowe, na wiarę. Okazało się, że człowiekowi potrzebna jest refleksja i Bóg. – Od samego początku małżeństwa planowaliśmy z żoną udział w życiu kościoła, szukaliśmy swojej drogi – opowiada Jacek. – Tak trafiliśmy do Ruchu Światło Życie. Domowy Kościół okazał się tym, czego nam w życiu brakowało. Spotkania rodzin w domu jednej z nich i wspólna modlitwa to jest to, co nadaje życiu większy sens.
Jacek Orzeł mówi, że Pan Bóg potrzebował trochę czasu aby nad nim popracować. – Zachęcano mnie do uczestnictwa w 15-dniowych rekolekcjach – opowiada. – Dla mnie to było nie do pomyślenia, aby wyrwać się na kilka dni, a co dopiero na 2 tygodnie. Pięć lat temu pojechaliśmy z żona i dziećmi na takie rekolekcje po raz pierwszy i okazało się, że jest to coś fantastycznego.
Kolejnym krokiem w dojrzewaniu duchowym Jacka była Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Członkowie KWC starają się żyć zgodnie z chrześcijańskimi wartościami i reprezentować je wobec innych, starają się żyć jako ludzie wolni, odpowiedzialni za swoje postępowanie, dobrowolnie i całkowicie rezygnują ze spożycia alkoholu.
– Na początku chciałem spróbować podjąć takie zobowiązanie na rok, bo od czasu do czasu lubiłem napić się chociażby piwa czy wina – opowiada Jacek. – Jednak w 2014 roku okazało się, że zobowiązanie w ramach Krucjaty odbędzie się dokładnie w dniu moich 33 urodzin. Dla mnie wiek-symbol. Podjąłem zobowiązanie, że do końca życia nie będę spożywał alkoholu. Było to mega doświadczenie, bo nagle pojawiało się sporo pokus. Wszędzie widziałem reklamy piwa, słyszałem te bąbelki, czułem smak.
Teraz Jacek ma więcej czasu dla rodziny i swojej pasji, podróżowania samochodem. Wspólnie z najbliższymi zwiedził już spory kawałek Europy. Zawsze starają się zobaczyć, jak wygląda życie mieszkańców miejsca, które odwiedzają. – Lubię poznawać ludzi, ich kulturę, czerpać z ich życia to, co jest najlepsze – dodaje.
Jacek na każdym kroku podkreśla, że lubi ludzi. To napędza go do działania.
– Teraz siłę czerpię nie tylko z wiary, ale też z rodziny, cieszę się tym co mam, wspaniałej żony i trójki dzieci – mówi Jacek. – U mnie trochę to trwało zanim doszło do pozytywnych zmian, ale chcę pokazywać innym, że można to osiągnąć, trzeba tylko chcieć.
Nowa spółka Jacka nazywa się Volare (tłum. latać). – Kiedyś często śniło mi się, że latam – opowiada. – Skakałem z wysokich bloków i latałem. To było niesamowite uczucie. Od pewnego czasu już mi się to nie śni, ale na takiej wolności mi zależy….